poniedziałek, 24 października 2011

ADAM MAŁYSZ:)

Od małego brzdąca jestem kibicem Adam Małysza i zawsze będę jego kibicem. Dlatego mam dla was artykuł o Adamie z Onetu. :)


Ujmująco cierpliwy. Ze spokojem znosi flesze i mikrofony.
– Może dajmy już spokój, Adamowi przyda się chwila oddechu – jego przyjaciel pilot Rafał Marton próbuje utargować z dziennikarzami choć odrobinę swobody. Nie ma mowy.
– Nie szkoda życia na to, żeby je trawić w blasku fleszy?

– Pewnie byłoby i szkoda – patrzy mi w oczy spod czapki z daszkiem. Jakże by inaczej, w końcu kierowca – no było mi szkoda, gdybym to robił dla pieniędzy. Ale ja to robię dla siebie. Ściganie to moja pasja, tak jak kiedyś narty. Więc daję radę.
Jest przeziębiony. Mówi przez nos.
– Dobrze, że pochorowaliśmy się teraz, a nie w czasie wyścigu – odgania ręką kłopoty. – To jakiś wirus, bo tak samo kichają mu córka, żona 
i koledzy z zespołu.

Kiedyś żona i córka bały się o niego minutę. Tę jedną minutę w powietrzu. Teraz będą się bały osiem tysięcy kilometrów.
– No, to jest trudne. Wydaje mi się, że człowiek, któremu przyszło żyć ze sportowcem, i to takim, który uprawia ryzykowną dyscyplinę, musi jakoś zrozumieć, że to pasja. To moja pasja. I ja bez tego nie umiem być sobą. To moje życie. Nie umiałem odpuścić. Niektórzy umieliby żyć w normalnej pracy. Ja nie umiałem. Jestem sportowcem i z tym się trzeba pogodzić.
Zaskoczyło mnie, jaki jest wysoki. Kiedy skakał, wydawał się takim chuchrem. To przez te narty.
– Skoczek rozwija mięśnie nóg, a reszta musi być jak najlżejsza – uśmiecha się – teraz chodzę na siłownię i jem wszystko.
– Gotuje pan.
– No… – wyraźnie nie pasuje mu to pytanie, widać talent do skakania nie musi iść w parze z talentem do patelni.
– No, nie… nie gotuję, ale za to jem wszystko,  co żona przygotuje. I nie muszę już skrobać panierki z kotletów.




Zasłużył na emeryturę. Już przed laty. Kiedy musiał udźwignąć na grzbiecie te 30 milionów nadziei. Sven Hannawald nie wytrzymał. Adam ze spokojem tłumaczył, że „trochę jeszcze brakuje tego błysku, ale jest dobrze, skoki są równe”.
– Dałem radę, bo nauczyłem się za pierwszym razem, w latach 1994--1996, kiedy wygrywałem w Pucharze Świata, jak to unieść. Wtedy miałem kryzys. Potem już było lżej. Uważam, że można zwyciężać. Że jeśli człowiek jest przekonany, że chce wygrać, i robi wszystko, żeby mu wyszło, to mu wyjdzie.  
A teraz Dakar.
– Każdy facet w dzieciństwie miał takie marzenie. Wielki rajd. Pustynia. Afryka. No i mi to marzenie wychodzi. Szkoda, że Dakar nie jest już 
w Afryce.
– Uderzyło mnie, że to bardzo doświadczony facet – mówi Jarosław Kazeberuk, instruktor jazdy, czterokrotny  finalista tego Rajdu Dakar 
– on w lot moje wskazówki potrafi przełożyć na praktykę  manualną. 
A to naprawdę rzadkie. Mam doświadczenie ze szkoleń i wiem, że ludzie łapią to z trudem.  Adam w lot przekłada słowa na działanie. To mi imponuje. 

Albo trening biegowy. Po siedmiu-ośmiu kilometrach wszyscy spoceni jak szczury, a Adam suchutki, jakby dopiero co wyszedł z domu. W saunie też poci się ostatni. Ale za kierownicą płynie z niego strumieniami. Widać, że szybka jazda w terenie  dużo go kosztuje. A to wysiłek, który w większej części jest w głowie.
– Dakar to głowa – podkreśla Kazeberuk – a  Adam ma mocną. Nie podda się, tylko awaria może go wykluczyć.
Teraz Małysz spędza mnóstwo czasu w warsztacie. Uczy się samochodu. Na Dakarze bywa, że do strefy, gdzie czeka ekipa, jest 700 kilometrów. Więc kierowca musi sobie poradzić sam z wymianą wahacza czy doraźnym połataniem silnika. Adam uczy się więc, jak rozłożyć auto na części i jak je potem poskładać.
Trzeba też nauczyć się pilotażu i nawigacji. Na wypadek, gdyby musieli się z pilotem zamienić miejscami.
– Pokorny jest – mówią kierowcy – nie narzeka. Dużo pracuje. Jest bezkonfliktowy. Sam sobie dokłada pracy, kiedy wszyscy mamy już dość. Rzadki gość. Wytrwały. A to klucz do Dakaru. To rajd, w którym zmęczenie nawarstwia się dzień po dniu. Trzeba równo jechać i szybko zasypiać. Byle gdzie.



15 września na poligonie w Żaganiu Adam pobił rekord prędkości. 
180, chwilę potem leżeli na dachu.
– Trochę ciasny był zakręt w lewo i  teraz zamiast mówić, że pobiłem rekord prędkości, będą mówić, że dacha strzeliłem. W Holmenkollen miałem więcej pietra. Skoczka nic nie ratuje przed upadkiem. Gdybym odpuścił, nie byłbym Adamem Małyszem. Przecież to moje marzenie.
Pojedzie wygrać. Wygrać Dakar to znaczy dojechać do mety. Na Węgrzech nie dojechał. Już się w nim obudził apetyt. I pokora. Tu nie wszystko zależy od niego. Samochód czasem nie da ci dojechać. Trening rajdowy daje w dupę jak mało który.
– Napiłbym się czegoś – rzucił któregoś wieczora – na przykład 
żubrówki z sokiem.
– No to jedź, we wsi jest stacja benzynowa.
– Nie… nie pojadę – wahał się. Sportowcowi nie wypada.
– Przecież to tylko raz.
Założył dres z kapturem. Pojechał. Wrócił uradowany.
– Poznali mnie, ale powiedziałem, że to nie ja.


– Ma pan czas na normalne życie?
– A zdarza się. Popracuję sobie wtedy w ogrodzie, wyskoczę z żoną do kina. Powiem, że życie kierowcy to mniejsze napięcie niż życie skoczka. Ale z drugiej strony, mnóstwo czasu poświęcam teraz na naukę. Na treningi. Na skoczni koncentrowałem się czasem cały dzień. Teraz uczę się, jak być skupionym przez kilka tysięcy kilometrów, jak nie odpuszczać. Więc nie mam jakoś bardzo dużo czasu. Ale mam wśród zespołu przyjaciół.
– Czy to tak samo silne przyjaźnie jak te ze skoczni?
Milczy chwilę. Myśli, co by tu sobie nałożyć do jedzenia: kotlety, pieczeń, faszerowane mięso. Wybiera kopytka. I gęsty sos.
– Wie pan co? Myślę, że te przyjaźnie są nawet większe.
**
Na kadłubie samochodu napis: Adam Małysz 0Rh+,
Rafał Marton BRh+.





Co to dla Adama Małysza Dakar po prostu pikuś. Nie no on jest po prostu genialny. Ahhh jak ja go uwielbiam. I oczywiście trzymam kciuki i będę dmuchać w tv na Dakarze :D




Życzę wam miłego wieczorku :)




PS. A teraz lecę na trening. Trener mnie zastrzeli ale musiałam przeczytać ten artykuł i go dodać tutaj :))

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz